Na stanowisku pracownika restauracji fast food w Zielonej Górze zatrudniłam się tylko dlatego, że moje studia dziennikarskie nie wymagały wiele nauki i po pracy chciałam dorobić sobie troch i uzbierać pieniądze na wakacje. Próbowałam poszukać innej pracy, jednak nie znalazłam pracodawcy, który zgodziłby się zatrudnić mnie na jedną trzecią etatu i to tylko od godziny 17.00 do 20.00 każdego dnia. Została mi jedynie praca w fast foodzie, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Pierwszy tydzień na kuchni to była prawdziwa katastrofa. Nie wyrabiałam się z zamówieniami, pot kapał mi z czoła i chwilami tłumiłam cisnące się do oczu łzy złości bezsilności. Nie chciałam się jednak poddać po kilku pierwszych dniach, dlatego z zaciętą miną w kolejny poniedziałek po uczelni poszłam do pracy. Drugi tydzień, mimo że nadal ciężki, był jednak nieco lepszy od poprzedniego, co wlało w moje serce odrobinę otuchy, pracownik restauracji FastFood Zielona Góra. W trzecim tygodniu zostałam przerzucona na serwis, gdzie zamiast robienia kanapek zajmowałam się ich wydawaniem. Na serwisie praca była dużo przyjemniejsza i łatwiejsza, choć nigdy nie nazwałabym pracy w fast foodzie zajęciem na całe życie.
W końcu, po miesiącu pracy przerzucono mnie na kasę, jednak tam do głosu doszli klienci, których obsługa była prawdziwym sprawdzianem dla moich nerwów. Po dwóch miesiącach walki w Fast Foodzie zdecydowałam się na porzucenie tego zajęcia. Praca była ciężka, klienci niewdzięczni, a pensja bardzo marna. Zero zalet.